Pierwszy Bosy Jeleń – „Bieg Sarny i Jelenia” – 06 maja 2018 r.

Bieganie po górach, leśnych szlakach musiało się tak skończyć. Skoro obcowanie na biegowych szlakach z mniej lub bardziej oswojoną zwierzyną jest nieodzownym i miłym akcentem tej formy aktywności, to nic dziwnego, że po raz kolejny stałem się częścią faunowej rzeczywistości.

Bee, bee…

„Zwierzęca” przygoda zaczęła się już w zeszłym roku, kiedy to biorąc udział w biegu charytatywnym „Bieg Barana”,  pohasałem sobie po halach w Skrudzinie. Jako, iż byłem pierwszym biegaczem, który przebiegł trailową trasę boso, zostałem „Pierwszym Bosym Baranem” (przeczytaj relację TUTAJ). I wcale nie obrażam się, gdy ktoś mówi do mnie Bosy Baranie 😉

Wierna Żona

Po baranich rogach, przyszedł czas, aby zdobyć nowe. Tym razem „wypadło” na jelenie poroże. Nie to, że Żona mi je doprawiła, oto mogę być spokojny 😉 sam je sobie nałożyłem. Przyczynkiem do tego było uczestnictwo w towarzyskim treningu, czyli „Biegu Sarny i Jelenia”.

Zrobiło się gwarno…

W niedzielne przedpołudnie (06 maja 2018 r.), do Maciejowej (woj. małopolskie, powiat nowosądecki), zbiegły się Sarny i Jelenie (czytaj: biegaczki i biegacze), aby poskakać sobie po łabowskich lasach. Nawet nasze „Młode”, czyli Dzieciaki miały możliwość spędzić aktywnie dzień i wziąć udział w przygotowanych dla nich, nie tylko biegowych, konkurencjach. Było miło, wesoło, pogoda i humory dopisywały, tak, iż przedstartowe formalności udało się dopełnić bez nerwów oraz pośpiechu.

fot.: Natalia Podsadowska & Robert Łopuch & Karol BOSY WIRUS Trojan

Nie tylko po lesie…

Zanim jednak całkowicie wbiegliśmy na leśne dukty, goniliśmy się asfaltem. A jak wyglądała trasa? Najpierw start z trawnika przy szkole podstawowej w Maciejowej, po obiegnięciu której, skręciliśmy w lewo, udając się w kierunku zabytkowej, drewnianej cerkwi p.w. Opieki Bogurodzicy w Maciejowej, by „wzdłuż” rzeki Kamienicy dotrzeć do Łabowej. Stamtąd kontynuowaliśmy bieg przez Feleczyn. Gdy nasze GPS-y przekroczyły dystans 6. kilometrów, nastąpiła zmiana podłoża, z asfaltu na kamienisty dukt. Urocza, szeroka droga, tzw. „spychaczówka”, wiła się miedzy drzewami jak wąż (na szczęście żadnego nie spotkaliśmy). Doprowadziła nas ona „przez górę” do Składzistego, gdzie stopy znów zaznajamiały się z asfaltem, lecz tym razem już z „odwrotnym pochyłem” czyli do mety „z górki na pazurki”. W taki to oto sposób, pętla została zakończona. A tak wyglądał jej profil:

fot.: Karol BOSY WIRUS Trojan

Najpierw razem…

Pierwsze 6 kilometrów trasy biegliśmy trójką: mój Kuzyn Tomek Ziobrowki, nasz wspólny Znajomy Jacek Martuś i ja. Równe tempo w okolicy 5:00 min. na kilometr, pomimo ciągłego podbiegu, wszystkim nam odpowiadało. Swoim towarzystwem mogliśmy się cieszyć i wzajemnie się wspierać, aż do momentu zmiany nawierzchni. Gdy tylko wbiegliśmy na kamienistą drogę, nie chcąc spowalniać chłopaków, podziękowałem, im za „kompanowanie”, życząc powodzenia na dalszym odcinku trasy.

fot.: Natalia Podsadowska & Robert Łopuch

Głowa prekursora pracuje…

Sam natomiast, od tego momentu dawałem z siebie wszystko na co pozwolił mi „teren”. Odcinkami biegłem raz mocniej, raz dużo wolniej niż pozwalała mi na to wypracowana kondycja. Wszystko to za sprawą wbijających się, jak igły, w bose stopy, drobnych, ostrych kamieni. Nie piszę tego, aby narzekać, gdyż nikt nie kazał mi biec boso, lecz sam wybrałem tę drogę sportowej aktywności. Dzielę się tym z Tobą, aby ukazać Tobie, obraz walki na biegowej trasie. Stopy dostawały za swoje, ale taka jest „cena” za chęć bycia prekursorem (przynajmniej na „swoim terenie”) górskiego biegania boso. Taki jest „wkład” w ukazywanie konsekwencji w podążaniu za swoimi marzeniami, determinacji w pragnieniu „życia pełną piersią”, również, co nie warto ukrywać, w realizacji własnego „jestestwa”. Stopy, stopami, ale na tym górskim odcinku, najbardziej „dostawała” głowa. Tak, głowa! Dlaczego? Dlatego, iż osiągnięta wcześniej przewaga, nad innymi Zawodniczkami i Zawodnikami, z kilometra na kilometr zaczęła „topnieć”. Robię co mogę, lecz ciało (stopy) nie lecą szybciej. Staram się niwelować pojawiającą się na bieżąco stratę, wykorzystując do tego urozmaicony teren. Gdzie więcej igliwia (ewentualnie trawy) i „grubsze” kamienie, „lecę” szybciej, gdzie ostre krawędzie „dają o sobie znać” zwalniam. Taka to oto zabawa w „kotka i myszkę”, podczas, której mija mnie niestety ok. 20. Uczestników. Z pełną świadomością, tego co chce osiągnąć, krok po kroku, prę do przodu. I tak po ok. 5. kilometrach docieram do „ostatniej, 4. kilometrowej, prostej”.

Koniec akupresury…

Stojący na trasie Strażak, nakazuje skręcić w prawo. Robię co trzeba. Jeszcze kilkanaście kroków i… mogę się rozpędzić „na maksa”. Stopy poczuły asfalt. Zaczyna się próba odzyskania straconych pozycji. Choć wiem, iż to może być bardzo trudne, lecz wręcz niemożliwe, gdyż „minutowo” na trialowym odcinku traciłem od 1,5. do 3. minut na kilometrze. Po prostu przepaść. Wiem to już w tym momencie, iż w miarę „wyrabiania się stóp” będzie coraz lepiej. Ale wracajmy na arenę zmagań.

„Pędzą konie po betonie…”

 Na 11. kilometrze minęła mnie dwójka Zawodników, wśród nich, jak się później okazało, 4. Kobieta OPEN – Ewa Pałuzewicz. Zastanawiałem się czy uda mi się ich dogonić. Nie skupiając się tylko na myśleniu, ostro ruszyłem. Przecież jak nie teraz, to kiedy! Nogi poczuły „zew natury”, rozpędzając mnie coraz bardziej. Ba, a nawet doprowadziły do „złapania” Ewy i Jej Towarzysza. Nie zwalniałem. Droga ubywała bardzo szybko. Biegnąc 4. kilometry w średnim tempie 03:53 min./km, czułem, „że żyję”! Z daleka było już słychać Konferansjera i „Sprawcę” dzisiejszego treningu – Łukasza Przybyłowicza (dziękuję za wspaniałą imprezę oraz atmosferę!). Kilometr przed metą dopinguje mnie Znajomy Krzysiek Jaworski – Zwycięzca „Biegu Sarny i Jelenia”! Brawo Krzyśku! Dalej trzymam tempo, adrenalina działa coraz mocniej. Już widać szkołę! Dobiegając do niej widzę i słyszę mocno wspierającą mnie Rodzinkę i Znajomych (dziękuję, dziękuję, dziękuję!)! Z tłumu wyłania się Fotografka – Natalia Podsadowska, aby uwiecznić ostatnie chwile na trasie każdego z biegaczy (dziękujemy!). Pokonuję „długość” budynku, dwukrotny skręt w lewo, pod kątem 90. stopni, trochę asfaltu i wpadam na trawnik, kierujący mnie wprost na metę. Ręce uniesione w geście radości! Chwilo trwaj! Medal zawisa na mej szyi!

fot.: Natalia Podsadowska & Robert Łopuch & Karol BOSY WIRUS Trojan

A po wszystkim…

Smaczna strawa, lachowska muzyka „na żywo”, kolejne atrakcje dla dzieci i w końcu dekoracje Zwycięzców w kategoriach: OPEN Mężczyzn, OPEN Kobiet, Gorlicka Grupa Biegowa oraz Mieszkaniec Gminy Łabowa. Co jeszcze mogę dodać? Brawa dla Pomysłodawcy Treningu – Łukasza Przybyłowicza i Jego Żony Doroty, wszystkich Osób, które wsparły tę inicjatywę oraz dla Każdej Uczestniczki i Uczestnika sportowych zmagań!

Nie obędzie się bez statystyki…

15 kilometrów, w czasie 01:22:03; 34 miejsce na 48 Startujących; pełne wyniki – TUTAJ; zdobyte górskie doświadczenie – bezcenne! Czas z Rodzinką i Znajomymi – bezcenny! Nawiązanie nowych Znajomości – bezcenne! Zostanie „Pierwszym Bosym Jeleniem” – bezcenne i nie do powtórzenia!

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*