„Winter Vertical Wierch nad Kamieniem” z naturalnym prezentem

Po dwuletniej przerwie, tym razem bez ścigania się, medali, nagród, itp., ale dalej jednak z tym, co najważniejsze… z radością ze spotkania. Tak właśnie wyglądała czwarta edycja „Winter Vertical Wierch nad Kamieniem”.

Radość, to jest to…

Można ją było zobaczyć na naszych twarzach już od początku. Gorące powitania, pytania kto jeszcze ma dzisiaj być z nami, oczekiwanie na kolejnych Uczestników, zadowolenie z widzenia się z tymi, którym udało się dotrzeć pod szlaban w sobotnie przedpołudnie. I wspominanie… wspominanie poprzednich trzech wspólnych treningów.

Czas wspomnień

Każdy z nas z chęcią dzielił się swoją opinią, która to edycja Winter Vertical Wierch nad Kamieniem, zapadła mu w pamięci i dlaczego. Doszliśmy jednak do wniosku, iż każda z nich była inna i niosła ze sobą odmienne wspomnienia. Czy to za sprawą, że co roku brała udział w nich różna liczba Uczestników, czy też panujących warunków atmosferycznych, czy atrakcji czekających już na mecie w schronisku na Łabowskiej Hali.

Jeśli już w gąszczu startów w zawodach, umknęły Ci obrazy z tamtych lat, to z miłą chęcią teraz Ci je przypomnę, dzieląc się z Tobą poprzednimi relacjami, do lektury których gorąco Cię zapraszam:

Łabowskie hasanie, czyli Winter Vertical Wierch nad Kamieniem (I edycja – 2017 r.);

Sobota z Vivaldim na Winter Vertical Wierch nad Kamieniem (II edycja – 2018 r.);

Biegowy hattrick na Winter Vertical Wierch nad Kamieniem (III edycja – 2019 r.).

Już prawie dziesiąta

Godzina dziesiąta, 11 grudnia 2021 roku, a w naszym przypadku godzina „0”, czyli długo wyczekiwany moment wyruszenia na trasę. Przed nim, oczywiście chwila na pamiątkowe zdjęcie, po którym, bez zbędnej zwłoki skierowaliśmy nasze kroki ku Łabowskiej Hali.

Na spokojnie

Bez zbędnej zwłoki, ale także bez nadmiernego pośpiechu (wszakże to przecież nie zawody, tylko towarzyskie spotkanie).

Autor: Łukasz Przybyłowicz
p.s. oczywiście Łukasz żartuje z tym 9-10 kilometrem 😉 to był dopiero początek trasy…

Po drodze trochę biegu, marszu, oczekiwania jednych na drugich, tak aby całą ośmioosobową grupą pokonywać kolejne kilometry podbiegu. Rozmowom, nie tylko na biegowe tematy, nie ma końca. Dzięki nim droga upływa nam szybko. Jest także czas, aby podziwiać otaczającą nas „Matkę Naturę”, która, jak się za chwilę okaże, przygotowała nam piękny prezent „na szczycie”.

fot.: Michał Osysko
fot.: Łukasz Przybyłowicz

Otwieranie prezentu

Pokonując ostatnią „prostą”, tworzącą leśny tunel, naszym oczom, na Łabowskiej Hali, ukazuje się iście malarski plener: biała połać, nad nią drzewa przyozdobione zmrożonymi gałązkami, tworzącymi śnieżno-lodowe rzeźby i ono… niebieskie niebo, tworzące idealny kontrast do otoczenia. Jego barwa wydaje się być nierealną, tak jakby została „podkręcona” w programie graficznym. Cóż, potwierdza się powiedzenie, iż „Matka Natura” potrafi zaskakiwać i jest najlepszym „malarzem”. Dla takiego widoku, warto było tu się znaleźć. Wszyscy są w szoku, gdyż od samego wyruszenia w trasę, przez większość czasu towarzyszyła nam mało pogodna aura, tworząca z goła odmienny klimat. A tu taki prezent, krajobraz jak z obrazka.

fot.: Łukasz Przybyłowicz

I trochę widoków znad Łabowskiej Hali…

fot.: Michał Osysko

Zawody pływackie

Zanim, zasiedliśmy w ławach schroniska, byliśmy świadkami niecodziennych zmagań dwóch naszych Współtowarzyszy wędrówki, którzy urządzili sobie… śnieżne zawody pływackie. Śmiechu było co niemiara i szybko można było zapomnieć się i w myślach popłynąć z nimi. Taki błogi stan, był nie tylko naszym udziałem, lecz także naszych „pływaków”, gdyż jeden z nich, nie zważając, że kończy mu się „basen”, chciał „płynąć” dalej.

Autor: Marek Jaworski

Posiadówka

W końcu, po sportowych wyzwaniach, skorzystaliśmy z dobrodziejstw, które oferowali Gospodarze schroniska na Łabowskiej Hali. Począwszy od „ciepełka”, grzejników, dzięki którym mogliśmy przesuszyć trochę rzeczy, po smaczny posiłek. Jako, iż „o gustach się nie dyskutuje” (także tych kulinarnych), na stole, przy którym wspólnie biesiadowaliśmy, pojawiły się różne pyszności. Jednym zdaniem „do wyboru do koloru”.

fot.: Marek Jaworski

Podwójny powrót

Czas uciekał nieubłaganie. „Nagadani” i pojedzeni, szykowaliśmy się w drogę powrotną „pod szlaban” w Składzistym. Tym razem, po upewnieniu się, że Dziewczyny, chcą wracać tą samą trasą, którą wybiegliśmy oraz, że nie mają nic przeciwko, aby reszta grupy zmodyfikowała trochę kierunek biegu, ruszyliśmy na „tytularny” Wierch nad Kamieniem.

fot.: Marek Jaworski
fot.: Łukasz Przybyłowicz

Chwila „na profilówkę”

Być w okolicy Wierchu nad Kamieniem, przy Składziszczańskiej Skale (zwanej Czarcim Kamieniem) i nie zrobić sobie zdjęcia, w tak charakterystycznym miejscu, to jakby wyjść na Sokolicę i nie upamiętnić tej wizyty fotografią „z sosenką”.

fot.: Łukasz Przybyłowicz

Ku końcowi

Po dokonaniu „formalności”, czekał nas fragment trasy, który najlepiej określa powiedzenie „z górki na pazurki”.

Autor: Łukasz Przybyłowicz

Dzięki grupowemu powrotowi, mimo śliskiej nawierzchni, żwawym tempem dotarliśmy, do punktu, z którego zaczynaliśmy dzisiejszy trening, a na którym czekały już na nas Dziewczyny. Ostatnie uściski, podziękowania sobie za mile spędzony czas i życzenia, abyśmy znów spotkali się za rok, zakończyły naszą górską przygodę.

A jak Ty wspominasz czwartą edycję „Winter Vertical Wierch nad Kamieniem”?

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*