Rekord Polski w biegu 12-godzinnym boso w stopach Karola BOSEGO WIRUSA Trojana

Rekord Polski w biegu 12-godzinnym boso, czy jak kto woli, Rekord Polski na „Najdłuższy dystans przebiegnięty boso w 12 godzin”, od niedzieli (09 czerwca 2019 r.), a dokładniej od godz. 12:00, wynosi 82,6676 km. Ustanowił go nowosądecki bosy biegacz – Karol BOSY WIRUS Trojan, podczas Ultramaratonu DG24h w Dąbrowej Górniczej, jednocześnie zajmując 3. miejsce w swojej kategorii wiekowej.

W taki sposób mogłaby się zacząć i skończyć notatka prasowa, obwieszczająca wspomniany wyczyn sportowy. Mogłaby, lecz postaram się do niej dodać kilka słów od siebie. Jednocześnie, pragnąc spróbować nowej formy przekazu relacji, pokuszę się o wpisanie się w myśl, iż „jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów” i zamknięcie się właśnie w owej liczbie, kończąc niniejszy tekst fotorelacją. Oczywiście nie wliczając w nie miejsca na podziękowania, gdyż na wdzięczność nie powinno być ograniczeń. Nie tracąc, więc „wyrazów”, przystępuję do pisania.

Początkowy okres pobytu na śląskiej ziemi wyrazić mogę słowami „gadu, gadu nocą”. To tu, jeszcze przed właściwym startem, przypadającym na północ na przełomie soboty i niedzieli, zrodziły się nowe znajomości. „Plątanie się” po stworzonym przez Organizatorów miasteczku, wypełnionym w strefie serwisowej, różnej maści namiotami, umiliło oczekiwanie na rozpoczęcie rywalizacji. Ponadto obserwacja Zawodniczek i Zawodników startujących w biegu 24-godzinnym (indywidualnie i w sztafecie), będących już na wyznaczonej, atestowanej pętli o długości 1124,2 metrów w Parku Hallera, od kilku godzin, przypominała, iż „za moment” znajdę się wśród nich.

Odprawa techniczna dla Zawodników startujących w biegu 12-godzinnym, później chwila przerwy, podczas której organizm zaczynał domagać się snu, gdyż dla niego był to zwykle czas wyciszenia. Tej nocy jednak, zamiast iść spać, musiał zmobilizować się do wysiłku.

Jeszcze ciekawa inicjatywa, czyli prezentacja Zawodników, dzięki, której mięliśmy możliwość „przybić piątkę” Osobom, z którymi, przez najbliższe godziny, połączeni będziemy niewidzialną „nicią”.

Ostatnie „śmiechy, chichy” w okolicy linii startu/mety, przekraczanej wielokrotnie w ciągu najbliższych 12. godzin i rozpoczęło się tradycyjne odliczanie. 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 – ruszyli Śmiałkowie przed siebie, aby zmierzyć się z upływającym czasem, Rywalami, a przede wszystkim, sami z sobą, z własnymi ambicjami i słabościami.

Pierwsze kroki stawiane dynamicznie, z determinacją, aby zrealizować plan na ten bieg, czyli ustanowić Rekord Polski w biegu 12-godzinnym boso, a dodatkowo pokonać dystans 100 km w ciągu 10 godzin. Ów „setka” miała stać się kolejnym przystankiem do realizacji projektu „100 bosych 100.”. Tak prezentowały się założenia, które, jak się później okazało, w praktyce, przybrały inny wymiar.

Kolejne okrążenia w ciszy, przeplatanej, mimo późnej pory, dopingiem Kibiców i Wolontariuszy oraz muzyką napływającą do uszu przy zbliżaniu się do punktu odżywczego, nabierały wyrazu. Organizm przeszedł już w tryb startowy, uświadamiając sobie, że „zabawa” dopiero się zaczyna.

I tu z sielanki wyrwała mnie „kryzysowa narzeczona”. Tak, to ta sama, która w piosence Zespołu Lady Pank „mogła być już na dnie”. Tylko tym razem role się odwróciły i to ona chciała, po raz pierwszy, na tych zawodach, zachwiać moją pewnością siebie i wiarą w realizację biegowych marzeń. Spodziewałem się ją spotkać na trasie, ale żeby tak szybko, po dwudziestu paru kilometrach.

No bez… (tego co znoszą kury) – pomyślałem. Przecież takie dystanse to jak normalnie biegam sobie spokojnie na treningach.

Cóż było począć? Choć mam się za dżentelmena, musiałem z damą zacząć walkę. Tych chwil spędzonych z nią nie życzę nikomu. Szczególnie przez 5 kilometrów „dała mi się we znaki”. I bez obrazy Drogie Panie czytające tę relację:

Bądź tu mądry i zrozum kobietę 😉

Przecież ani stopy, mięśnie, czy też stawy, nie są zmęczone. Nawet głowa zdaje się działać tak jak trzeba. Jednak czujesz się jakoś tak dziwnie, bez wigoru, taki nijaki, zobojętniały. Ciężko to tak naprawdę określić. Jak nie przeżyjesz podobnego stanu to nie zrozumiesz, iż właśnie o to mi chodziło.

Mając nadzieję, iż do naszej ponownej randki nie dojdzie, biegłem wciąż przed siebie, wspomagany, w dozwolonej strefie, przez Tatę i Brata, czyli mój support. Jak mawia przysłowie, że „nieszczęścia chodzą parami”, tak i mnie przypadł w zaszczycie „dublet”. Kolejne spotkanie trwało niestety trochę dłużej. To wręcz przesada tak wpraszać się „w gości”. Mimo ponownych „odwiedzin narzeczonej”, po długich wahaniach i namowach, nie mając już nic do stracenia, udałem się na spotkanie z „uzdrowicielem”, tj. obecnym na miejscu Fizjoterateutą. To tam, pod namiotem, rozpocząłem pożegnanie z „nieznośną towarzyszką”.

Z minuty na minutę, nieśmiało stawiając stopy na rozgrzanej kostce brukowej, nabierałem tempa. Po kolejnym okrążeniu, „w narożniku” słyszę:

– Zwolnij, biegniesz chyba za mocno?

– Nie zwolnię. Teraz muszę korzystać, iż nogi puściły i mogę „normalnie” biec. Przecież nie wiem, ile ten stan może jeszcze trwać – odpowiadam, podążając dalej przed siebie

Tak, z kółka na kółko, dodaję kilometraż do ogólnego wyniku. Z racji mocno dogrzewającego słońca, trasa po której się poruszam, nabiera znacznej temperatury. Nie chcąc ryzykować oparzenia śródstopia, co kilometr, co dwa kilometry, polewam stopy wodą. Szczególnie jeden fragment, tuż za linią startu/mety, doskwierał kończynom. Na całe szczęście, w tym miejscu dostępne były miski z wodą i gąbkami. Wszyscy chłodzili głowy, a ja dodatkowo stopy. Również w serwisowej strefie „woda lała się, aż miło”.

Jeszcze dwie minuty!!! – z entuzjazmem krzyczy jedna z Wolontariuszek, poruszając się wzdłuż trasy pod prąd, zagrzewając do walki do samego końca.

Na te słowa w głowie eksploduje impuls:

– Dociśnij! Walczymy o każdy metr!

Oczywiście, że „dokładamy do pieca”. Mijanka między sztafetami, które w pełnym składzie pojawiły się na trasie i…

STOP! Zatrzymujemy się! – Wolontariusze ogłaszają koniec rywalizacji, na wypadek, gdyby syrena informacyjna nie była słyszana.

Oczekując na oficjalny domiar odległości, przyjmuję gratulacje od Brata. Jeszcze trochę prażenia się w słońcu i można udać się porozmawiać z supportem i innymi Zawodnikami/Organizatorami. Emocje powoli opadają. Do głowy dochodzi co się wydarzyło. Radość, miesza się ze zmęczeniem. To jest to! To jest moje miejsce! Mimo wszystko, pozostaje niedosyt. Ale to normalne, gdy mierzysz się z własnymi ambicjami.

Wzajemnym uściskom i gratulacjom, w tym także ważnym słowom od Taty, nie ma końca. W powietrzu czuć odprężenie. Ogromy oklasków, podczas dekoracji, są nagrodą dla Startujących i Organizatorów za ich zaangażowanie w stworzenie klimatu Ultramaratonu DG24h. I tu następuje niespodzianka: zostaję wywołany, pierwszy raz w życiu, „na pudło”. Piękne zwieńczenie weekendowych zmagań.

Co dalej? Już myślę o następnych wyzwaniach!

Podziękowania „poza 1000. słów”, dla:

  • Taty i Brata, czyli mojego supportu, za obecność, wsparcie i milczenie kiedy tego potrzebowałem (przez większość czasu?);
  • Wolontariuszy za nieustanny doping, ręczne zraszanie twarzy na trasie, świetną obsługę w punkcie odżywczym;
  • Zawodniczek i Zawodników, za krótkie wymiany zdań na trasie, wzajemne słowa wsparcia, za bycie „razem, a jednak osobno”;
  • Andrzeja Tokarza, który „zaraził mnie” bieganiem;
  • Fizjoterapeuty Marcina Sowuli, za „puszczenie nóg”;
  • Organizatorów za klimatyczny ultramaraton;
  • Partnerów, którzy wsparli mnie podczas udanej próby ustanowienia Rekordu Polski w biegu 12-godzinnym:

Centrum Rehabilitacji Bugaj & Lachowski – za profilaktykę i nieustanny „przegląd”

Firmy HUZAR Sp. z o.o. – za dawkę naturalnej i czystej energii, dostarczonej w formie saszetek z miodem „Bee2Go”

Firmy RTCK (Rób to, co kochasz) – za użyczenie namiotu, dzięki, któremu support miał swój „dom”.

Post scriptum (informacja dla „życzliwych”)

Tak, wiem, iż nie mam jeszcze certyfikatu, lecz to tylko kwestia formalna i czasu, gdy proces zatwierdzania rekordu zostanie zakończony. Dlaczego, więc już teraz komunikuję o ustanowieniu, przez mnie, Rekordu Polski? Gdyż udana próba ustanowienia Rekordu Polski w biegu 12-godzinnym, odbyła się podczas oficjalnych zawodów oraz na atestowanej trasie. Stąd też nie ma żadnego powodu, dla którego mogłaby zostać zakwestionowana.

Krótka filmoteka


Podczas prezentacji Zawodniczek oraz Zawodników miałem okazję promować rodzime Miasto Nowy Sącz, Klub UKS Budowlani Nowy Sącz oraz Akademię Bosego Wirusa.

Spokojny start, przed 12-godzinną potyczką.

Od samego początku zawodów, żarty „trzymały się” mojego supportu 🙂

Obiecana fotorelacja

Autorzy: Krzysztof, Ireneusz Trojan

Autor: DiGi Foto Ireneusz Osuch

Autor: Mateusz Stodolski (oraz zdjęcie w nagłówku)

Autorzy: URBAN Foto

Autor: Festiwal Biegowy

Autor: Konrad Morawski Fotografia

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*