Do boju, do boju, do boju…
… nie wiedzieć czemu, zamiast postawić krok ku marszowi, ustawiłem swoje ciało do biegu. Ku mojemu zdziwieniu, udało przełamać się opór ciała i znów zacząłem biec
– yes, yes, yes biegnę – zadowolony mówię do siebie
Pierwsza myśl: dwa kółka i krótka przerwa (podszepty hamulcowego, którego nie można od razu traktować jako tego złego, gdyż często ma rację, szczególnie na początku rywalizacji). Od razu pojawia się negacja, wcześniejszego pomysłu: nie, biegnę, dopóki będę mógł biec, aż nie zobaczę wyniku, który gwarantuje mi rekord.
Czuję radość, a z drugiej strony niepewność, dokładnie jak dziecko, któremu pożyczono do zabawy zabawkę i nie powiedziano, kiedy ją zabiorą. W tej ekscytacji bawię się nią (czyt. biegnę) szybko, tak jakbym chciałbym pobawić się nią na zapas i nerwowo rozglądając się kiedy przyjdzie dorosły (kolejny kryzys), który mi ją zabierze, choć staram się o nim nie myśleć, tylko czerpać 100% radości z chwili, że mogę się pobawić zabawką.
Znów deszcz przybrał na sile. Zaczynam poprawiać spadający kaptur od kurtki. Z jednej strony, chciałbym mieć go tylko lekko zapięty, gdyż wtedy nie „gotuję” się tak bardzo. Jednakże z drugiej, bardziej denerwuje mnie jego ciągłe spadanie podczas biegu. Decyduję się dopiąć go mocno, aby nie zajmować się jego ciągłym poprawianiem. Wraz z upływem kolejnych metrów, jest mi coraz cieplej. Czuję, że koszulka robi się coraz cięższa, lecz nie od deszczu, ale od potu. W sumie to lepsze być mokrym i rozgrzanym niż mokrym i wyziębionym. Nie zatrzymuję się w strefie suportu tylko biegnę dalej, pokazując Marice uniesionym kciukiem, iż jest dobrze. Mijają kolejne pętle, które pokonuję w mocnym tempie. Głęboko skryte pokłady energii zostały uwolnione. Coraz bardziej chce mi się pić. Jednak lecę jak w transie – byle przed siebie.
Plan minimum wykonany – Rekord Polski wybiegany
Po raz 66 przekraczam linię startu/mety i na ekranie widzę upragniony wynik wskazujący, że za mną już przeszło 113 km 700 metrów. Nie kryję zadowolenia:
– Zrobiłeś to! Świetnie! Odzyskałeś tytuł! Jesteś Rekordzistą Polski w biegu 24-godzinym boso! – na głos komentuję sytuację
– Jak dokończysz rozpoczętą właśnie pętlę, to zrobisz minimum 115 km. Choć ambicje, co do osiągniętego dystansu, były większe, to ciesz się z tego co masz. Walczymy dalej! – po raz „n-ty” rozmawiam sam ze sobą.
Pitstop z celebracją
Dobiegam do naszego namiotu. Robię przerwę na kubek gorącej herbaty, która, po „zamówieniu” kółko wcześniej, czekała już na mnie.
– Rekord Polski jest mój. Osiągnąłem minimum, po co tu przyjechałem – dzielę się swoją radością z Mariką.
Zatrzymuję się na dłużej, aby spokojnie się napić, wznieść toast herbatą i coś przegryźć. Stygnę.
– Uciekaj już na trasę – pogania mnie nasz supportowy „Aniołek”
– Już, już – odpowiadam
Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą
Ruszam. Dobijanie kolejnych kilometrów trwa już znacznie dłużej. W tak zwanym międzyczasie, Piotr Kardas – Dyrektor „całego tego biegowego zamieszania”, przez głośnik informuje innych Uczestników o moim rekordzie. Dobiegam do Głównego Sędziego zawodów, otrzymując kawałek drewienka z moim numerem startowym, co oznacza, że zostało już tylko kilka minut do końca zawodów. Zbieram się w sobie, aby powalczyć o ostatnie metry.
– Stop – pada komenda o upłynięciu 24 godzin zmagań.
W miejscu, w którym stoję, na ziemi pozostawiam wspomniane drewienko, aby sędziowie mogli zrobić domiar pokonanego przeze mnie dystansu. W ogólnym rozrachunku, z Pabianic wyjeżdżam z wynikiem 121,64750 kilometrów.
Dziękuję
Rodzinie i Znajomym za kibicowanie (także te „na żywo” w Internecie) i wysyłane wiadomości.
Marice za supportowanie i spełnianie zachcianek (tu przepraszam za gderanie i jeżeli byłem szorstki), Grześkowi i Marice za zgodę na wspólny support.
Zawodniczkom i Zawodnikom za dobre słowo i rozmowy na trasie oraz Partnerom za współpracę:
– Centrum Rehabilitacji Bugaj&Lachowski – za bieżące „serwisowanie” mojego organizmu;
– Pani Dorocie Dudziak, Właścicielce RJ Hotelu*** w Pabianicach – za zapewnienie kilkudniowego noclegu;
– GravitySport.pl – za wykonanie koszulki startowej.
p.s. Ach, ta Teściowa
Tym razem, nie jak w żartach, chodzi o narzekanie na „Mamuśkę”, lecz o bardzo pozytywny wymiar Wielkim zdziwieniem było dla mnie, gdy po zawodach, w rozmowie telefonicznej, dowiedziałem się, iż moja Teściowa, kibicując mi, robiła ręczne zapiski części poszczególnych okrążeń , a jednocześnie czasu, jaki mijał od rozpoczęcia zawodów. Też nie mogłem w to na początku uwierzyć. Nie w sam fakt kibicowania, gdyż mogłem się tego spodziewać, lecz analizy „na żywo” moich zmagań. Też nie wierzycie? Oto dowód:
Nie taka, więc Teściowa straszna jak ją malują 😉
p.p.s. Debiut barw Akademii Bosego Wirusa
Podczas startu w Pabianicach, dzięki koszulce startowej, mogłem, w widoczny sposób, reprezentować barwy, prowadzonej przeze mnie Akademii Bosego Wirusa, Uczniowskiego Klubu Sportowego „BUDOWLANI” Nowy Sącz, do którego należę oraz wspierających mnie Partnerów.
Świetna relacja! Dzięki za wspólnie spędzony czas na zawodach 🙂
Mariko, dziękuję za dobre słowo. Cieszę się, że dobrze czytało Ci się wspomnienia z naszej wspólnej doby 😉 Jeszcze raz kłaniam Ci się nisko za Twoje poświęcenie! Do miłego zobaczenia na innych zawodach…
Hej, pytanie które mnie nurtuje. Spałeś coś ? jak tak to ile?
Cześć Michale 🙂 dziękuję za cierpliwość. Odpowiadając na Twoje pytanie, to niestety przydarzył mi się ten błąd, czyli „przymknięcie oka”. Długo by o tym opowiadać, dlaczego tak się stało. Piszę, że to błąd, gdyż uważam, iż bieg 24-godzinny jest za krótki, aby planować na nim drzemkę. Pozdrawiam.